Stanisław Lem miał "Dzienniki gwiazdowe", Nikki Sixx "Dzienniki heroinowe", a Piotr Pawłowski od niedawna ma "Dzienniki basowe". A kto to w ogóle jest Piotr Pawłowski? - zapyta pewnie dzisiejsza młodzież. To sympatyczny pan z branży HR, którego zazwyczaj można spotkać w garniturze. Zresztą nie tylko w pracy. Na scenie czasem również, o ile basista Made in Poland czy The Shipyard nie będzie miał akurat czasu na wskoczenie w cywilne ciuchy. A czasem to się zdarza. Ale hola, hola. Nie spodziewajcie się po jego debiutanckiej książce biografii "sensacji z Galicji", jak kiedyś pisano o Made in Poland, bądź nieprawdopodobnych historii o ocalaniu przed upadkiem pobliskich względem studia lokalnych sklepów monopolowych lub demolowania pokoi hotelowych. Nic z tych rzeczy. Od tego drugiego i trzeciego mamy zresztą już w kraju legendarnych specjalistów. Zatem o czym w ogóle są "Dzienniki basowe" i czy warto w ogóle po nie sięgać?
Nie znajdziecie tu sensacji i ekscesów rodem z "Brudu", biografii,
Mötley Crüe. Znajdziecie za to bezmiar anegdot, historii i wspomnień.
Czasem absurdalnych, czasem zabawnych, czasem wręcz dobijających. Trochę
z sali prób, sceny i garderoby, trochę z branży HR oraz nieco z czasów
dzikiego nadwiślańskiego kapitalizmu lat 90. Żeby jednak garściami
czerpać z tej skarbnicy wiedzy, warto wiedzieć co nieco o polskiej
muzyce ostatnich 40 lat. Kto z kim grał, kto kiedy i co nagrywał lub
wydał. To pozwoli kojarzyć fakty i wyłuskiwać mnogość informacji
ukrytych między wierszami. Ta książka jest jednym wielkim puszczeniem
równie wielkiego oka w kierunku, a jakże, wielce inteligentnego
czytelnika. Bez tej wiedzy będziecie jedynie uśmiechać się, czytając po
prostu dobrze i inteligentnie przedstawione historie, których
uczestnikiem był Piotr Pawłowski. Ale możecie znaleźć tu o wiele więcej.
Wystarczy przypomnieć sobie nieco głośnych zdarzeń i przede wszystkim
kojarzyć fakty. Do czego też gorąco Was namawiam.
Rozmowa z Piotrem przy okazji ukazania się płyty "Kult" Made in Poland
Ale
treść to nie wszystko. Równie istotna, co charakterystyczna, jest tutaj
formuła opowieści. To całkiem sprawne zaadoptowanie facebookowego
walla, de facto bloga, na potrzeby książki. Sytuacja nieprzesadnie
rzadka, ale w praktyce kończąca się różnie. Tutaj akurat wszystko się
udało. Każda historia to maksymalnie kilka stron spójnego tekstu.
Dlatego całość doskonale sprawdza się w komunikacji lub na krótko przed
snem. Jedna, dwie historie i wysiadka lub objęcia Morfeusza. Co kto
woli.
![]() |
Tymczasem w drugiej klasie PKP... Fot. Kamil Mrozkowiak |
Piotr Pawłoski to autentyczny "Pan dyrektor" w garniturze, jak z żurnala. Przy czym jest doskonale wykształconym i oczytanym gościem, biegle posługującym się językami obcymi. I trudno tego nie szanować. Ale najbardziej szanuję go za pokazany w "Dziennikach basowych" dystans do siebie i rzeczywistości oraz bardzo przyjemny dla oka, nieco "pythonowski", inteligentny pisarski warsztat. Podoba mi się również to, że ten facet dobrze wie, co to deficytowy koncert za umowną kratę browaru, jak i pełne napięcia korporacyjne zebrania, gdzie liczą się wyłącznie excele, a firmowy dywan znaczy czasem więcej niż etatowy pracownik. I być może właśnie dzięki temu dualizmowi, połączonemu z spostrzegawczością i doskonałą pamięcią, tę książkę czyta się tak dobrze. Choć na koniec uczciwie trzeba przyznać, że nie jest to pozycja dla każdego. Statystyczny wyborca "dobrej zmiany" nigdy nie powinien po nią sięgać. No chyba, że chce dowiedzieć się, dlaczego. W każdym razie niech potem nie mówi, że nie ostrzegałem.