sobota, 1 września 2018

Krew, ciało i melancholia

Mniej post-punkowego zacięcia, a więcej przestrzeni i niższych dźwiękowych temperatur. Słowem, praca w sali prób opłaciła się. W nasze ręce trafiła trzecia, najdojrzalsza i w efekcie najlepsza jak dotąd płyta płockiego, nomen omen, Schröttersburga.



Ale chwileczkę. To nie tak, że debiutancka "Krew" i następujące po niej "Ciało" to słabe albumy. Nic z tych rzeczy. Owszem, są surowe, bez przesadnej wirtuozerii i nie dla każdego, ale wyraźnie dawały do zrozumienia, że wkrótce w tym swoistym muzycznym mieście czasów niemieckiej okupacji może wydarzyć się coś ciekawego. I wydarzyło się. Wydana teraz "Melancholia" to krążek pełen nowych i dobrych pomysłów.



Panowie mądrze połączyli dotychczasowe doświadczenie z chęcią otwarcia kolejnego rozdziału w historii zespołu. Zrobili to na tyle skutecznie, że efekt zaskoczy każdego, pamiętającego ich początki. Bardzo udanie urozmaicili muzykę, sięgając po o wiele bardziej dopracowane, przestrzenne i śladowo elektroniczne brzmienie. Dzięki temu dość ponura, przygnębiająca i czarno-biała niczym znaleziona w piwnicy fotograficzna klisza "Melancholia" przyciąga uwagę na dłużej. Chce się wracać do niej znacznie częściej niż do "Krwi" i " Ciała".



Zmiana, a w zasadzie rozwinięcie i solidne dopracowanie tego, co znaliśmy, przyszło w najlepszym możliwym momencie. Gdyby trzeci album w linii prostej nawiązywał do poprzedników, śmiało moglibyśmy mówić o wyczerpywaniu się dotychczasowej formuły Schröttersburga. A tak, za jednym zamachem płocczanie przyjemnie zaskoczyli nas wszystkich, tym samym szeroko otwierając sobie drzwi, za którymi ucha nadstawiają ci nieliczni organizatorzy krajowych zimnych koncertów i festiwali. "Melancholia" to bardzo duży krok do przodu. Może nie rzucający na kolana doświadczonego sympatyka cold wave'u, ale na pewno skutecznie przyciągający jego uwagę. Słowem, Panowie, poprzeczna poszła w górę. I to wyraźnie. 

Brak komentarzy: