piątek, 27 stycznia 2012

Echa krakowskiego podziemia

Granie muzyki na przekór panującym trendom to w naszym kraju nie lada wyzwanie. Ci, którzy porywają się na coś takiego, płacą wysoką cenę w postaci wielu wyrzeczeń, na czasie począwszy, a kosztach organizowania koncertów i wydawania swoich materiałów skończywszy. Jednak wytrwałość oraz upór popłacają, czego dowiedli m.in. muzycy krakowskiej Lacrimy.

Fot. Arch. zespołu
O trudnej piętnastoletniej historii tej grupy opowiadałam Wam wielokrotnie, również pisząc o niej kilka słów na łamach tej strony. Dlatego pozwólcie, że odwołam się do Waszej pamięci, pomijając przeszłość, i tym samym skupię się na najważniejszym obecnie fakcie, czyli pierwszej regularnej płycie zespołu, którego muzycy debiutowali materiałem demo jeszcze 1996 r.


"Old Man's Hands" to bezpośrednie nawiązanie do najlepszego okresu klimatycznej muzyki lat 90., na fali którego powstała i działała również Lacrima. Ta szeroko rozumiana wypadkowa doom i gothic metalu udowadnia, że gdyby nie niezliczone problemy natury personalnej i organizacyjnej, które doprowadziły do kilkukrotnego zawieszenia działalności zespołu, to dziś o tej grupie wiedziałoby znacznie więcej sympatyków nastrojowego grania. Jak się jednak okazało, dla Kuby Morawskiego, gitarzysty i wokalisty Lacrimy, nie ma rzeczy niemożliwych. Postanowił, że zespół wznowi działalność, a jego muzycy nagrają płytę. Dopiął swego. Zwolennicy klawiszy, melodyjnych gitar i wszystkiego, co najlepsze w tego typu muzyce nie powinni być rozczarowani. Nie oczekujcie jednak czegoś na wzór największych klasyków gatunku. Spodziewajcie się raczej muzyki, w której wyraźnie słychać przeszłość krakowskiego podziemia, w którym lata temu działały m.in. Cemetery of Scream, Atrophia Red Sun czy Cold Passion. 

Jeśli darzycie sentymentem lata 90., lub interesujecie się historią rodzimej sceny, sięgniecie po muzykę Lacrimy. Wystarczy zajrzeć do archiwów działu MP3, których warto posłuchać.

wtorek, 24 stycznia 2012

Nowy utwór Asgaard

Rodzimych muzyków, którzy wystawiali naszą cierpliwość na niemałą próbę, było wielu i z pewnością długo ich jeszcze nie zabraknie. Czasem rozbudzone nadzieje znajdywały spełnienie w dniu premiery, a w pewnych przypadkach niestety cierpliwość nie popłacała. A jak w takim razie będzie z nową, długo wyczekiwaną płytą Asgaard?


"Stairs To Nowhere" ukaże się co prawda dopiero 21 marca, ale już teraz nie ma wątpliwości, że muzycy nagrali coś nowego. Coś, na temat czego opinie będą mocno podzielone. Jedni  pogratulują im odwagi, inni pozostaną przy wcześniejszych płytach zespołu, co najwyżej stawiając na półce nowy album jako uzupełnienie dyskografii. Posłuchajcie sami.

sobota, 21 stycznia 2012

Deathcamp Project w Melodiach

Fakt ukazania się pod koniec ubiegłego roku, i bez wątpienia sama zawartość, "Painthings", drugiej płyty Deathcamp Project, sprawiły, że o tej rodzimej grupie usłyszało znacznie więcej osób niż za czasu debiutanckiego "Well-known Pleasures", nie mówiąć już o wcześniejszych samodzielnych wydawnictwach muzyków działających od 2001 r. Dowodzi to brutalnej prawdy o tym, jak długo w Polsce trzeba niekiedy pracować nad dotarciem do szerszego grona odbiorców, i to tym bardziej w przypadku wciąż słabo popularyzowanej przez największe media muzyki spod znaku dark independent.

Fot. Sieloj Ramu
O tym dlaczego tak się dzieje, jak i o wielu innych sprawach związanych z zespołem, w najbliższy poniedziałek o północy będę miał przyjemność porozmawiać z Betrayalem, basistą Deathcamp Project. Do usłyszenia.

wtorek, 17 stycznia 2012

Wygraj płytę Nebelhexe

Prowadzenie audycji autorskiej na antenie takiej czy innej rozgłośni radiowej wiąże się z pewnymi dogodnościami. Jedną z nich jest niewątpliwie otrzymywanie płyt kompaktowych, zarówno tych samodzielnie wydanych przez początkujących wykonawców, jak i ich profesjonalnych odpowiedników nadsyłanych przez rodzime wytwórnie. Dlatego czasem zdarza się, że z różnych powodów wchodzę w posiadanie kilku egzemplarzy danego wydawnictwa. W takich sytuacjach jeden lub więcej z nich wręczam Wam. I tym razem będzie podobnie.


Wydany w 2006 r. "Essensual" to drugi album, który Andrea Haugen nagrała pod szyldem Nebelhexe. Odchodząc od dotychczasowej szeroko rozumianej folkowej stylistyki, skupiła się na dalszych muzycznych poszukiwaniach, tym razem sięgając po rozwiązania spod znaku elektroniki. Poniżej znajdziecie oficjalny teledysk promujący rzeczoną płytę. Jeśli chcielibyście wejść w posiadanie egzemplarza tego wydawnictwa, wystarczy, że odpowiecie na pytanie. 

Co łączy Andreę Haugen i muzyków Satyricon?

Odpowiedzi kierujcie na adres melodie@radiokampus.waw.pl. Termin nadsyłania listów upływa w poniedziałek o północy.

Prawidłowa odpowiedź: Gościnny udział Andrei na płycie "Nemesis Divina"

Płytę wylosował Paweł z Wejherowa.

piątek, 13 stycznia 2012

Bezkres otchłani

Ambient, w każdej ze swoich odmian, budzi skrajne emocje. Dla jednych to sposób wyrażenia mrocznych myśli z najgłębszych zakamarków ludzkiego umysłu, dla innych bezkres będący manifestacją absolutnej swobody twórczej, a dla trzeciej grupy odbiorców to po prostu beznamiętny, monotonny i nudny ciąg dźwięków. Jednak niezależnie od sposobu postrzegania tego gatunku muzyki, trzeba przyznać, że jest to jeden z bardzo wielu sposobów ekspresji, za pomocą którego można wyrazić dowolne uczucie bądź myśl. Choć oczywiście jego odbiór nie należy do łatwych. Ta muzyka dużo wymaga od słuchacza, ale i też potrafi  dużo mu zaoferować. Trzeba tylko chcieć to dostrzec, np. w muzycznych pejzażach spod znaku kanadyjskiego Mains de Givre.
     
Fot. Arch. zespołu
Projekt powstały w 2009 r. z inicjatywy Erika Quacha, gitarzysty Thisquietarmy i Destroyalldreamers, oraz skrzypaczki Émilie Livernois-Desroches, potwierdził, że twórcze umysły rzeczonej pary nie znają granic. Oboje zarejestrowali wspólne improwizacje, co zaowocowało epką "Insomnie à l'ail" oraz jedynym jak dotąd regularnym albumem "Esther Marie". Efekt tej współpracy to bezkres otchłani. W tych instrumentalnych dźwiękach prym wiodą skrzypce, a syntezatory i przesterowane partie gitar wypełniają pozostałą przestrzeń, tworząc tym samym poczucie izolacji i całkowitego zapomnienia w obliczu powszechnie przyjętych sposobów pojmowania czasu i przestrzeni. To muzyka niejednoznaczna i  trudna w odbiorze.

Fot. Arch. zespołu
Nie zdziwiłbym się, gdyby wielu z Was te melodie po prostu znudziły. Jeśli jednak pośród czytających te słowa znajdzie się choć jedna osoba, która zapragnie czegoś więcej, niż nagrania widniejącego poniżej, niech zajrzy do działu MP3, których warto posłuchać. Ja znalazłem w tej muzyce coś dla siebie. Być może Wy również znajdziecie.

wtorek, 10 stycznia 2012

Polski debiut za Oceanem

W mojej przygodzie z pisaniem i mówieniem o muzyce kilkakrotnie zdarzało się, że najpierw w moje ręce trafiał materiał demo wydany na płycie cd-r siłami samych muzyków, a jakiś czas później w swojej radiowej przegródce znajdywałem niemal dokładnie to samo wydawnictwo, ale okraszone już logiem takiej czy innej wytwórni. Wówczas zazwyczaj żywiłem nadzieję, że choćby w niewielkim stopniu pomogłem muzykom w ich doczekaniu się profesjonalnego debiutu. A czy tak właśnie było m.in. w przypadku rodzimej Luminarii? Tego najpewniej nie dowiem się już nigdy. Faktem są jednak bliźniacze płyty stojące obok siebie na jednej z moich półek, które wciąż przypominają mi o tym zespole.

Fot. Arch. zespołu
Luminaria powstała w 2002 r. z inicjatywy osób na co dzień mieszkających w różnych śląskich miastach. Po dwóch latach komponowania i koncertowania muzycy własnymi siłami wydali demo "Arche", które wówczas stało się ciekawą alternatywą dla wszystkich z sentymentem wspominających klimatyczne klasyki lat 90. Każde z sześciu opublikowanych wówczas nagrań pozostawało wypadkową tego wszystkiego, co należałoby rozumieć pod pojęciem postgotyckiego grania z elementami doom i black metalu. Tak w każdym razie pisali o sobie sami muzycy. W praktyce zaś oznacza to po prostu nastrój budowany melodyjnymi partiami gitar, licznymi solówkami, klawiszami oraz zróżnicowanymi tempami i partiami wokalnymi. Ta muzyka jest bogata w wiele dopracowanych szczegółów. Dużo w niej zarówno melancholii i refleksji oraz syntezy agresji i spontaniczności.
Demo Luminarii zainteresowało włodarzy amerykańskiego Bombworks Records, czego efektem było profesjonalne wydanie tego materiału w grudniu 2005 r., wzbogaconego o jeden premierowy utwór. Dotarcie do fizycznego egzemplarza tej płyty nie jest już tak łatwe, gdyż obecny status zespołu pozostaje nieznany, a i dystrybucja "Arche" w Polsce była daleka od ideału. Niemniej jednak zachęcam Was do zapoznania się z jej zawartością, gdyż takich zespołów wciąż jest w naszym kraju niewiele, a nie zapowiada się, by miało być więcej. Pełną zawartość debiutu Luminarii, jeszcze w wersji demo, znajdziecie poniżej.

piątek, 6 stycznia 2012

Najpierw posłuchaj, potem oceniaj

Czasem zadaję sobie pytanie, jakie przesłanki kierują muzykami przy zakładaniu tzw. supergrup. Co więcej, czynię to z tym większym zastanowieniem, gdy dana inicjatywa skupia się nie tyle wokół autorskich pomysłów, co raczej opracowań kompozycji pochodzących z repertuaru innego artysty. Do takich inicjatyw nie sposób nie podchodzić z dystansem, ale skoro już jesteśmy świadkami ich podejmowania, to warto choć przez chwilę uczciwie poświęcić im nieco uwagi i na własne uszy przekonać się, czy najbardziej oczywiste przewidywania znajdą potwierdzenie w rzeczywistości, czy może jednak muzyka zaskoczy nas i będzie w stanie obronić się sama. Ambiwalentne odczucia zawsze gdzieś pozostaną, choć muszę przyznać, że w przypadku rodzimego projektu Heart & Soul nie są aż tak duże, jak się spodziewałem. 

Fot. Arch. zespołu
Zespół tworzą muzycy znani z takich grup jak Agressiva 69, Cool Kids Of Death, NOT oraz Made In Poland. Sensem jego powołania było granie na żywo utworów Joy Division, a niewątpliwą okazją ku temu przypadająca w 2010 r. 30. rocznica ukazania się "Closer", drugiej i ostatniej płyty wspomnianej legendy. Jak  dotąd zespół wystąpił trzy razy, nagrywając również dwa single. Ten dość nikły sceniczno-studyjny dorobek  wynika przede wszystkim z luźnego charakteru Heart & Soul oraz faktu, że jego zestawie personalne jest otwarte. Trudno przewidzieć czas i miejsce zebrania wszystkich muzyków oraz to, kto i kiedy wpadnie na taki czy inny pomysł. W planach jest co prawda nagranie całej płyty z coverami Joy Division, i choć część nagrań została już przygotowana, to trudno przewidzieć, kiedy ostatecznie doczekamy się tego wydawnictwa.



Obecnie zaś najważniejsze jest to, że 9 stycznia ukaże się epka Heart & Soul, na której znajdziemy cztery premierowe i zarazem autorskie nagrania tegoż projektu. Każde z nich będzie inne. Na zimnej fali począwszy, a na onirycznej elektronice skończywszy. W nagraniach wzięła udział Rykarda Parasol, amerykańska wokalistka o polskich korzeniach, którą nie bez powodu określa się mianem Nicka Cave'a w spódnicy. Płyta ukaże się nakładem rodzimego 2-47 Records w nakładzie 150 egzemplarzy.

wtorek, 3 stycznia 2012

Początek, który okazał się końcem

Zespołów, które nagrały zaledwie jeden regularny album i zakończyły działalność, było bardzo wiele. Ich wymienianie można by zacząć na najbardziej rozpoznawalnych, jak np. The Sex Pistols, a zakończyć wspomnieniem chociażby płockiego Stonehenge. Wśród tych wszystkich wydawnictw znalazłoby się również miejsce na wydaną sześć lat temu debiutancką, i siłą rzeczy ostatnią, płytę amerykańskiego The Gault.

Okładka "Even as All Before Us"
Ten nieco zapomniany już, by nie powiedzieć, że niemal zupełnie nieznany w Polsce, zespół powstał w 1998 r. z inicjatywy muzyków znanych z dokonań w Amber Asylum oraz nieistniejących już grupach Weakling i Asunder, które swego czasu prężnie działały na niezależnej scenie Kalifornii. Cel przyświecający zainicjowaniu działalności The Gault był prosty. Chodziło o granie muzyki mrocznej, melodyjnej, onirycznej, pełnej emocji, których wielu ludzi stara się unikać jak ognia. Ból, smutek, cierpienie, samotność i wszelkie możliwe ciemne strony życia stały się przewodnimi tematami zarówno tekstów jak i dźwięków, które trafiły na "Even as All Before Us", jedne oficjalne wydawnictwo, jakie pozostało po The Gault.


Ta płyta to przede wszystkim doom metal, ale zagrany inaczej. W tym przypadku mamy do czynienia z czymś więcej niż stereotypową, mozolną ścianą dźwięku i rykiem, z  którego nie wynika nic poza niemożnością jego zrozumienia. Długie kilkunastominutowe kompozycje i ich tempa budzą skojarzenia z konduktem pogrzebowym, którego marsz tak trafnie oddał Norwid w wierszu "Bema pamięci żałobny rapsod". To z kolei przekłada się na charakterystyczny styl oraz brzmienie The Gault. Można by zaryzykować stwierdzenie, że to ostatnie przypomina nieco rozwiązania od lat stosowane w post rocku. Dużo tu rozmytych, onirycznych, leniwych wręcz partii gitary, uzupełnionej przez bardzo mocno podkreśloną sekcję rytmiczną oraz pełne ekspresji męskie i żeńskie wokalne. Dzięki tym wszystkim zabiegom Amerykanom udało się nagrać coś wyrazistego. Coś, co mimo upływu lat nadal wyróżnia się na tle setek co najwyżej przeciętnych wydawnictw. Posłuchajcie.

niedziela, 1 stycznia 2012

Patrząc w przyszłość

Życzę Wam, by w ciągu nadchodzących dwunastu miesięcy w Waszych rękach znalazła się choćby jedna płyta, która wyróżni się na tle pozostałych, zaskoczy, zmieni coś na lepsze, po prostu na długo pozostanie w Waszej pamięci. Wierzę, że wciąż będziecie znajdować siłę i chęci, by kosztem snu włączyć radio w nocy z poniedziałku na wtorek. Mam również nadzieję, że będzie to kolejny, siódmy już rok naszych cotygodniowych spotkań. Do usłyszenia.

Fot. Wojtek Dobrogojski