niedziela, 9 września 2018

Krůcza muzyka

Kiedy zespół zaczyna, jest jeszcze przed nagraniem choćby demówki czy debiutanckiej epki, gra niemal wszędzie. Inaczej się nie da. Chcąc się pokazać, chcąc dotrzeć do ludzi, muzycy zaciskają zęby i jeżdżą po różnych miejscach. Oczywiście wszystko ma swoje granice, ale w ramach powszechnie zwanych "trudnych początków", zdarza im się grać przed kimś bardziej rozpoznawalnym, ale z zupełnie innego stylistycznego zakątka parafii. Dlatego niespecjalnie zdziwiłem się, gdy w styczniu tego roku przed włoskim Geometric Vision zobaczyłem Krůk. Jak się domyślacie, anonimowym wówczas warszawiankom elektronika z okolic darkwave niespecjalnie była po drodze. Jednak zagrali swoje na tyle dobrze, że skutecznie przyciągnęli  moją uwagę.

fot. Aleksandra Krucza
Opublikowany przez Krůk Niedziela, 21 stycznia 2018

Stołeczny kwartet miał wręcz uroczo karkołomny pomysł. Postanowił wymieszać okolice post-rocka z czymś rdzennie słowiańskim, wręcz rytualnym. To chyba jeszcze nie do końca się udało, ale debiutancka epka Krůk potwierdza upór muzyków. Cieszy nowym podejściem, pomysłem na siebie, punktem wyjścia, których dość nierzadko zupełnie nie słychać na trafiających do mnie debiutach. Zresztą równie często ich nie widać. Wystarczy popatrzeć chociażby na sesje zdjęciowe wielu grup. Ale to już inna historia. Wróćmy do Krůk.


Największa zaleta i zarazem siła Krůk to Kamila Janiak. Wokalistka, zarówno na scenie, jak i w studiu, wprowadza do muzyki coś pierwotnego, duchowego, słowiańskiego, nieokiełznanego, coś z charakterem. Jej ekspresyjny, niemalże wykrzyczany momentami, sposób śpiewania w przyszłości ma szansę wyprowadzić Krůk z utartych schematów. Zresztą potencjał tkwi również w samej krůczej muzyce. Gorzej niekiedy z połączeniem ciekawych pomysłów. Ale w końcu na czymś warszawiacy muszą się uczuć, z czegoś wyciągać wnioski i w ten sposób zdobywać doświadczenie. 


Dawanie szansy początkującym, anonimowym wręcz, grupom często popłaca. To swego rodzaju inwestycja czasu oraz niekiedy odrobiny środków. A coś mi mówi, że za jakiś czas Krůk będzie pierwszym z brzegu tego przykładem. Zatem jeśli zobaczycie warszawiaków np. przed o wiele bardziej znanym zespołem, niekiedy wyjętym z zupełnie innej muzycznej szuflady, zaczekajcie z pójściem do baru i zobaczcie przynajmniej dwa lub trzy utwory. Słowem, warto ich zapamiętać i mieć oko (ucho) na kolejne wydawnictwa.

sobota, 1 września 2018

Krew, ciało i melancholia

Mniej post-punkowego zacięcia, a więcej przestrzeni i niższych dźwiękowych temperatur. Słowem, praca w sali prób opłaciła się. W nasze ręce trafiła trzecia, najdojrzalsza i w efekcie najlepsza jak dotąd płyta płockiego, nomen omen, Schröttersburga.



Ale chwileczkę. To nie tak, że debiutancka "Krew" i następujące po niej "Ciało" to słabe albumy. Nic z tych rzeczy. Owszem, są surowe, bez przesadnej wirtuozerii i nie dla każdego, ale wyraźnie dawały do zrozumienia, że wkrótce w tym swoistym muzycznym mieście czasów niemieckiej okupacji może wydarzyć się coś ciekawego. I wydarzyło się. Wydana teraz "Melancholia" to krążek pełen nowych i dobrych pomysłów.



Panowie mądrze połączyli dotychczasowe doświadczenie z chęcią otwarcia kolejnego rozdziału w historii zespołu. Zrobili to na tyle skutecznie, że efekt zaskoczy każdego, pamiętającego ich początki. Bardzo udanie urozmaicili muzykę, sięgając po o wiele bardziej dopracowane, przestrzenne i śladowo elektroniczne brzmienie. Dzięki temu dość ponura, przygnębiająca i czarno-biała niczym znaleziona w piwnicy fotograficzna klisza "Melancholia" przyciąga uwagę na dłużej. Chce się wracać do niej znacznie częściej niż do "Krwi" i " Ciała".



Zmiana, a w zasadzie rozwinięcie i solidne dopracowanie tego, co znaliśmy, przyszło w najlepszym możliwym momencie. Gdyby trzeci album w linii prostej nawiązywał do poprzedników, śmiało moglibyśmy mówić o wyczerpywaniu się dotychczasowej formuły Schröttersburga. A tak, za jednym zamachem płocczanie przyjemnie zaskoczyli nas wszystkich, tym samym szeroko otwierając sobie drzwi, za którymi ucha nadstawiają ci nieliczni organizatorzy krajowych zimnych koncertów i festiwali. "Melancholia" to bardzo duży krok do przodu. Może nie rzucający na kolana doświadczonego sympatyka cold wave'u, ale na pewno skutecznie przyciągający jego uwagę. Słowem, Panowie, poprzeczna poszła w górę. I to wyraźnie.