Świat jest mały. To wie każdy. Ale warto również wiedzieć, że ignorancja jednak nie popłaca. Gdy pracowałem dla polskiej edycji amerykańskiego magazynu "Esquire", na korytarzu często mijałem znajome dziewczyny z "Cosmo", "Joy", czy "Harper's Baazar". Witałem się również z kilkoma kolegami po fachu z "CKM" i "Playboy'a". Oczywiście kojarzonych osób było znacznie więcej, ale jakoś nie zawsze był humor lub chęci, by zamienić zdanie czy dwa, dlatego znajome twarze często pozostawały jedynie znajomymi twarzami, bez imion i nazwisk. I jak nietrudno się domyślić, los ukarał mnie za tę ignorancję. Nie miałem pojęcia, że na korytarzach i w kuchni wydawnictwa Marquard Media mijam Rafała Księżyka, gościa którego dwie książki miałem w domu. Co więcej, kilka starych "Brum-ów" pewnie również by się znalazło. Ale nie, nie chciało mi się sprawdzić, z kim dokładnie pracuję w jednej firmie. No i mam za swoje. Z autorem nie zamieniłem słowa na temat jego dokumentowania muzyki przełomu lat 80. i 90. Żałuję tym bardziej, że jego najnowsza książka to naprawdę nie tylko dzika, ale i całkiem dobra rzecz.
Fot. Kamil Mrozkowiak |
"Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993" - pod tym tytułem Księżyk przyjrzał się działalności muzyków, organizatorów imprez i wydawców w czasie raczkowania polskiego kapitalizmu. Dodajmy, dzikiego raczkowania. Jeśli nie możecie pamiętać tych czasów, wyobraźcie sobie, że robiono absolutnie wszystko, co nie było, lub jeszcze nie było, zakazane. Całkowita wolna amerykanka w każdej dziedzinie. Przejście z jednego systemu w drugi to był jeden wielki bałagan, na którym szybcy i sprytni zyskiwali, a inni, niepotrafiący się odnaleźć, tracili, czasem nawet więcej niż mieli "za komuny". Z drugiej strony, był to czas wolności. Owszem, mało bezpiecznej z regularną gangsterką, haraczami, krojeniem w bramach czy na koncertach, ale mimo wszystko wolności. To właśnie w tych czasach powstawały pierwsze kluby, organizowano pierwsze festiwale, pierwsze imprezy Halloween, techno i rave'y - często w kotłowniach, podziemiach pustostanów i w opuszczonych budynkach. Równolegle w największych miastach rodziła się scena alternatywna, ze swoimi zespołami, animatorami, niezliczoną liczbą towarzyszących im fanzinów, powstałych na fali zmian ustrojowych lub wywodzących się jeszcze z tzw. trzeciego obiegu końca lat 80. To już wszystko? Skądże. Autor nie zapomniał również o narkotykach, które 30 lat temu zalały kraj. Dowiadujemy się, co brano, gdzie brano oraz skąd i jak przemycano. W końcu naród chciał bawić się jak na Zachodzie, czyli również z dostępem do syntetyków i wierszy Marii Konopnickiej. Dodajmy, że niekiedy również i w twardym przekładzie Güntera Grassa.
Myśląc o polskiej muzyce lat 90., myśli się przede wszystkim o boomie na rocka wszelkiej maści. To grało radio, za to ludzie płacili, wypełniając do ostatniego miejsca kluby i tego słuchali z, również pirackich, nośników nabytych w znakomicie wtedy prosperujących sklepach muzycznych. Ale ten czas to nie tylko rock i za podkreślenie tego, należy się Księżykowi uznanie. To także elektronika, czyli zachłyśniecie się berlińskim i londyńskim, wspominanymi już, techno i rave. Jeśli chcecie dowiedzieć się, jak duży udział miał w tym Skandal, pierwszy wokalista Dezertera, i jak wysoką cenę za to zapłacił, bądź dlaczego za polską stolicę techno uważa się Łódź, odpowiedź znajdziecie w tej książce. To naturalne, że, by opisać całą tę historię, autor musiał skupić się na kilku wybranych postaciach i kilku wybranych miastach tamtych lat. Dlatego jednych w "Dzikiej rzeczy" jest więcej, innych mniej. Mamy więc wspomnienie początków sopockiego klubu Sfinks, historię warszawskich Filtrów i Fugazi (patrz wyżej na dokument Leszka Gnoińskiego) oraz gdański ośrodek kultury alternatywnej C14, zamknięty w 1993 r. po "wizycie" kiboli i skinów. Inna sprawa, że Księżyk sam po prostu ma swoje preferencje. W końcu to jego książka, dlatego dużo miejsca poświęca Robertowi Brylewskiemu, Izraelowi, kulisach powstania "Legendy" Armii, Los Loveros, Aptece, awangardowym Kormoranom, Yachowi Paszkiewiczowi - ojcu polskiego teledysku, świrom z legendarnego programu "Lalamido" (patrzy wyżej), kolektywnie Praffdata, czy Maksowi i Kelnerowi. Warto również wspomnieć o Balkan Electrique, pierwszym polskim zespole z otwarcie zdeklarowanym gejem przy mikrofonie. Ta książka zresztą zaczyna się od ulicznego koncertu Izraela przed warszawskimi Hybrydami w 1990 r., a kończy zdaniem poświęconym bezsensownej śmierci Brylewskiego 28 lat później. Owszem, niektórzy będą marudzić, ale kluczowe jest to, że taki zabieg trzyma, nomen omen, "Dziką rzecz" w ryzach.
Lata 1989-1993 były naprawdę dzikie. Na tyle dzikie, że wielu uczestników, organizatorów imprez, animatorów, muzyków i pewnie również właścicieli klubów po prostu ich nie przeżyło. Najczęściej przegrywali z zażywaną chemią i alkoholem. Z kolei wielu ważnych osób tamtego okresu odeszło nie niedawno lub odchodzi teraz. Yach Paszkiewicz zmarł w 2017 r., Robert Brylewski nie przeżył skutków ciężkiego pobicia rok później, z kolei Paweł "Kelner" Rozwadowski odszedł w październiku 2020 r. Lista jest długa i z każdym rokiem będzie niestety dłuższa. Co więcej, cała "Dzika rzecz" kończy się jakoś tak gorzko. Rok 1993 przechodzi do historii, powstaje tzw. Wielka Piątka wydawców, na skutek wykupywania rodzimej fonografii przez zagraniczne koncerny medialne, w 1994 r. Polsat emituje pierwszy odcinek discopolowego programu "Disco Relax" i, co akurat słuszne, wchodzi w życie ustawa o prawie autorskim. To wszystko sprawiło, że "dzika rzecz" przestałą już być dzika. Chaos, wolność i nieprzewidywalność uporządkowały legislacja i prawa rynku. Koniec.
No, prawie koniec. Bo dodam jeszcze, że warto sięgnąć po tę książkę. To dobrze napisana i dzika pod względem zawartości rzecz. Co prawda, przedstawione w niej wydarzenia z autopsji mogą kojarzyć najczęściej dzisiejsi 50 lub 60-latkowie, co już samo w sobie wydaje się jakoś tak komiczne, ale, droga młodzieży, nawet nie wyobrażacie sobie, jakie cuda działy się w czasach, gdy bawili się wasi rodzice, a może i już dziadkowie. Zapytajcie ich o koncerty, imprezy, dragi, festiwale i kluby. A jeśli nie będą za specjalnie skorzy do wspominek, rzućcie faktami zebranymi w niniejszej pracy Rafała Księżyka. Oczka się zaświecą, a języki rozwiążą same.