niedziela, 8 marca 2020

Dwie twarze Williama

Jeśli muzyk gra tylko jeden rodzaj muzyki i tylko jednego gatunku muzyki słucha, nie będzie się rozwijał. Dlatego Mauser za czasów gry w Vader, ku zdziwieniu zakutych w skórę i żelazo ortodoksów, mówił o elektronice, a z żoną grywał (ekhem...) "gothic metal" pod szyldem UnSun. Z kolei Tilo Wolf  uwielbia muzykę klasyczną, a poza Lacrimosą czasem skrobnie coś do na potrzeby projektu electro pod nazwą Snakeskin. Proste. Podobnie jest z Williamem Maybeline'em z Lebanon Hanover
 
Qual, 28.02, klub Pogłos, Warszawa. Fot. Kamil Mrozkowiak
Pamiętacie "Qual", nagranie otwierające "Fetish", długogrający debiut Xmal Deutschland? Jeśli tak, to znakomicie. Jeśli nie, nadróbcie zaległości. Chociaż paradoksalnie nazwa solowego projektu Williama i tytuł klasyka z Anją Huwe na wokalu łączy tylko to słowo. No może jeszcze niska temperatura dźwięków, gdyż stylistycznie to różne światy. Gdy William żył na walizkach, intensywnie koncertując z Lebanonem, odczuł potrzebę stworzenia czegoś własnego. Jak wspominał w jednym z wywiadów, to właśnie podczas przemieszania się między klubami i lotniskami zaczęły przychodzić mu do głowy pomysły na solowy projekt. Gdy znalazł kilka tygodni wolnego czasu, zaszył się w rodzinnym Sunderlandzie i wziął się za pisanie już w pełni solowej muzyki. Tak właśnie nieco ponad sześć lat temu powstał Qual. 


Nie jestem zaskoczony, że wiele osób zaczęło nudzić się na ostatnich koncertach Lebanonu. Są bardziej statyczne niż kiedyś i mniej w nich siły. Dlatego w takiej sytuacji zawsze zachęcam do nadstawienia ucha na to, co William przygotowuje we własnych czterech ścianach. Owszem, zimny nastrój i dość posępna atmosfera towarzyszące Qual wcale nie są odległe od dobrze nam znanych krążków Lebanon Hanover, ale mimo wszystko w tej muzyce, paradoksalnie, słuchać zdecydowanie więcej życia i energii. Szczególnie na koncertach, z których jeden odbył się niedawno w warszawskim Pogłosie. W zasadzie Qual powoli staje się niszową, niezależną alternatywą dla coraz bardziej piosenkowego i odnoszącego, jak na tę scenę, komercyjny sukces Lebanonu.  


Stylistyka Qual nie jest jednoznaczna. I to się ceni. Czasem trafią się spokojniejsze utwory faktycznie nawiązujące do Lebanonu, ale po te na koncertach William nie sięga. W czasie występu skupia się na energii, nieustannie skacząc lub chodząc po scenie niczym zwierzę w klatce. Muzycznie Anglik balansuje gdzieś pomiędzy energetycznym minimalem, electro, nawet techno, EMB i industrialem. Skinny Puppy będzie tutaj jak najbardziej właściwym skojarzeniem. Można odwieść wrażenie, że z każdym kolejnym wydawnictwem Qual nieco się radykalizuje. Jest ostrzejszy i bardziej bezkompromisowy. Dlatego, by mieć pełne spektrum solowych zabaw z muzyką Williama Maybeline'a, warto nadstawić uszu na wszystko, co nagrał. Ale spokojnie nie ma tego przesadnie dużo - dwa regularne krążki oraz kilka epek i singli. Słowem, jeśli nie chcecie uciekać przesadnie daleko od Lebanon Hanover, sięgnijcie po debiutancki "Sable". Jeśli zaś najdzie Was ochota na coś o wiele bardziej bezkompromisowego, ukazującego zupełnie inne oblicze Williama, bezapelacyjnie wybierzcie "The Ultimate Climax".


Jeśli ktoś z Was był 28 lutego w warszawskim Pogłosie, dobrze wie, że były to mądrze wydane pieniądze i poświęcony czas. Nawet jeśli ktoś z obecnych postanowi pozostać jednak przy Lebanon Hanover, to, choćby nawet chciał, nie będzie mógł zaprzeczyć, że koncert był znakomity. Pełen energii, scenicznego szaleństwa, autentyczności i wielkiego kontrastu względem spokoju, jaki wręcz emanuje od Williama poza sceną. Melodie szczerze polecają Qual wszystkim lekko przemęczonym już  Lebanonem i poszukujących nowych dźwięków, przy których mogliby śmiało wejść na parkiet na dobrym after party.

Brak komentarzy: