niedziela, 29 stycznia 2017

Puszczając dymka

Taki z nas naród, że lubimy się mądrzyć. Każdy zna się na kinie, literaturze, fotografii, sporcie i oczywiście muzyce. Zawsze jest przyjemnie wytknąć komuś błąd i w ten sposób zrekompensować sobie chwilę, dzień, albo i nawet dłuższy czas życiowych niepowodzeń i frustracji. Przychodzi jednak moment, gdy nawet najbardziej trafna trollowa pisanina nie ma szans przełożenia się na jakąkolwiek sensowną i konstruktywną krytykę. Dlaczego? Bo to, co trafia w nasze ręce, jest po prostu dobre. Zatem gdybym bardzo chciał sięgnąć do swojej natury malkontenta, i pomarudzić na temat nowej płyty Dopelord, od razu wyczulibyście, że robię to na siłę. Ten zespół wciąż trzyma poziom, a najlepsze jest to, że zaproponował nam coś nowego.
Fot. Dopelord  /  Fot. Facebook.com/Dopelord666
Pierwszy wniosek po przesłuchaniu "Children of the Haze" nasuwa się sam - panowie dojrzeli, i to bardzo. Inna sprawa, o czym warto przypomnieć, że założyciele Dopelord wcale nie zaliczali się do debiutantów. Teraz to wszystko procentuje. Nawet jeszcze bardziej niż w przypadku debiutanckiego "Magick Rites" i bardzo udanego "Black Arts, Riff Worship & Weed Cult". No dobrze, ale gdzie ta wspomniana nowość? A może powinienem był napisać odmienność? Zespół odrobinę wyhamował, bardziej skupiając się na detalach. W końcu nie muszą już nikomu niczego udowadniać, bo tylko szaleniec kwestionowałby ich pozycję na naszej scenie. Zatem najpewniej to sprawiło, że muzycy rozejrzeli się za innym brzmieniem, wybierając studyjną współpracę z doświadczonym Piotrem Gruenpeterem (Thaw, Mentor). Co więcej, na "Children of the Haze" słyszymy teraz dwóch wokalistów. Oprócz wyciągającego riffy Pawła Mioduchowskiego do mikrofonu zaczął podchodzić także basista Piotr Zin. A to w połączeniu z rzeczonym doświadczeniem i nowymi kompozytorskimi pomysłami musiało dać efekt. I dało. 


Owszem, z przekory mógłbym również napisać, że muzycy dorośli i odstawili nieco na bok bongosy, które na pierwszej i drugiej płycie wręcz płonęły, by teraz móc bardziej skupić się i stworzyć najdojrzalszy i najlepszy do tej pory album. A to z kolei, w naturalny sposób, odsunęłoby na znacznie dalszy plan spontaniczność i młodzieńcze szaleństwa, tak bardzo stanowiące o sile szczególnie debiutanckiego "Magick Rites". Miałbym rację? Prawda z pewnością leży gdzieś po środku, ale w żadnej mierze nie jest to ujmą dla zespołu, ani tym bardziej dla "Children of the Haze", którego tytuł nomen omen, w zależności od tłumaczenia, pozostaje w ścisłym związku z poprzednimi albumami. Zatem nowości nowościami, ale Dopelord to wciąż Dopelord. Chociaż teraz może odrobinę bardziej Lord niż Dope, ale mimo wszystko to wciąż kawałek znakomitej muzyki z dymkiem. 

Brak komentarzy: