piątek, 3 lipca 2015

Wypływając na szerokie wody

Kiedy Sera Timms doszła do wniosku, że czas najwyższy wziąć sprawy w swoje ręce i pomyśleć o własnym zespole, byłem bardzo ciekaw, co z tego wyniknie. Pamiętałem ją jeszcze z postmetalowego Black Math Horseman, które niestety rozwiązało się po czterech latach działalności, pozostawiając po sobie zaledwie jeden regularny album. To była naturalna śmierć, w obliczu której Sera skupiła się na pracy we wciąż istniejącym okołodoomowym Ides of Gemini, jednocześnie z zamiarem zrealizowania wyłącznie własnych pomysłów. I udało się. Black Mare debiutowało w 2013 r. za sprawą krążka "Field of The Host", a teraz w nasze ręce trafił winylowy split i to nie byle z kim. Siedmiocalowy singiel Black Mare dzieli z Lycia. 

Sera Timms  /  Fot. facebook.com/pages/Black-Mare / Adrian Meija
Jeśli ktoś uważnie śledzi rozwój wypadków na amerykańskiej scenie niezależnej, z pewnością doskonale zna szeroko rozumiany nurt, w który wpisują się wykonawcy pokroju Davida Galasa, Chelsea Wolfe, Amber Asylum, Worm Ouroboros i Lycia, choć i w Europie można doszukać się podobnych twórców, czego dowodzi chociażby brytyjski Darkher. To zazwyczaj przestrzenne, oniryczne i bardzo nastrojowe dźwięki, podszyte dużą dożą melancholii i refleksji. Ten efekt można osiągnąć na wiele sposobów. Jedni sięgają po instrumenty smyczkowe, zwłaszcza wiolonczele, inni po syntezatory, bądź gitary przepuszczone przez całą gamę efektów. Można również inspirować się szeroko rozumianym folkiem, co z powodzeniem czyni m.in. Lux Interna. A gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi zabiegami znalazło się także miejsce dla Black Mare.


Split z Lycia, której wielkim fanem był Peter Steele, na naszych oczach umożliwia Black Mare wypłynięcie na naprawdę szerokie wody. A to dlatego, że Mike VanPortfleet i Tara Vanflower to bardzo cenione osoby, doskonale znane w różnych zakątkach świata, w których sympatycy onirycznych dźwięków mają jeszcze coś do powiedzenia. Inna sprawa, że widniejące powyżej nagranie "Low Crimes" wyraźnie pokazuje postęp w stosunku do poniższego debiutanckiego krążka "Field of The Host". Wciąż jakby zza mgły, ale za to z większą dawką energii i w efekcie rodzi się poczucie, że Sera Timms nie nagrała raz jeszcze tego samego. Oczywiście single rządzą się swoimi prawi, niemniej obecnie to jedyny przejaw potencjalnego stadium działalności Black Mare. Nie ma mowy o radykalnych zmianach, jest za to rozwinięcie pomysłów. Choć trudno nie odnieść wrażenia, że  na urozmaiceniu skorzystaliby wszyscy. 


Sera Simmons udanie balansuje na granicy starej, dobrej szkoły 4AD, shoegaze'u, szeroko pojętego minimalizmu i klimatycznego rocka. Jej wizerunek nie jest jednoznaczny. Czasem przybiera postać trochę męczącej słuchacza zagubionej w lesie gotki, innym razem, już z wyraźnie lepszym skutkiem, bliżej jej do wiedźmy, której praprababki nie udało się spalić w Salem. Owszem, to nic oryginalnego. Takich kobiet muzyka zna wiele, ale Sera ma różne oblicza, a i tak na końcu wszystkich zabiegów kluczowa jest przecież muzyka. Amerykanka wydaje się doskonale rozumieć, że scena to nie wybieg dla modelek. I niech tak pozostanie. Czas pokaże, jakie będą dalsze losy Black Mare. Ten projekt ma wszelkie podstawy ku temu, by dołączyć do szerszego grona co ciekawszych przedstawicieli gatunku. Wiele rozstrzygnie się na kolejnej studyjnej płycie. Co bardziej zainteresowanym polecam również poznanie płyt wspominanych na początku Black Math Horseman oraz Ides of Gemini, by na własne uszach przekonać się, jak głos Sery Simmons wypada na tle znacznie ciężej brzmiącego instrumentarium. Poniżej teledysk promujący najnowsze nagranie Black Mare, które trafiło na split z Lycia.

Brak komentarzy: