Amerykańska muzyka promowana przez największe polskie środki masowego przekazu w przytłaczającej większości jest tak miałka i tak bezwartościowa, że wyrabianie sobie wyłącznie na jej podstawie wyobrażenia o tamtejszych twórcach może jedynie przytłaczać i rozczarowywać tych, którzy właśnie za Oceanem poszukują czegoś więcej niż bezwartościowej tandety. Tym czymś nie zawsze muszą być estetyczne i nie wiadomo jak górnolotne przejawy twórczości człowieka. Najważniejsze, by były szczere, prawdziwe i jak najdalsze od plastiku, którym jesteśmy zalewani. Takich wykonawców za Wielką Wodą nie brakuje. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać. W moim przypadku jednym z nich pozostaje Grave At Sea.
Fot. Arch. zespołu |
W muzyce tej niestety nieistniejącej już grupy największe wrażenie robi przede wszystkim bezkompromisowość. Ta mieszanina sludge i doom metalu z jednej strony przytłacza swoim ciężarem, a z drugiej robi piorunujące wrażenie dzięki zawartemu w niej ładunkowi ekspresji i autentyczności przekazu, które jeszcze bardziej podkreślają krzykliwe partie wokalne. Dla jednych będzie to zwyczajny hałas, ale myślę, że część z Was znajdzie coś dla siebie w tych ciężkich, sabbathowych riffach, tak charakterystycznych dla południa Stanów Zjednoczonych.
Po pięcioletniej działalności zespołu pozostały materiał demo, singiel, split i "Documents of Grief", jedyna regularna płyta Graves At Sea, która ukazała się w 2006 r. To właśnie z niej pochodzi nagranie "Praise The Witch", najbardziej rozpoznawalny utwór Amerykanów, który znajdziecie poniżej. Muzyka dla odważnych i tych poszukujących po prostu czegoś wyrazistego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz