Każdy ma swój dzień gniewu. Sto lat temu "Dies irae" miał Jan Kasprowicz, miał i Cezary Augustynowicz w okresie pisania "Unholyunion" Christ Agony, a teraz ma Bronisław Ehrlich oraz muzycy grający z nim pod szyldem Bruno Światłocień. Każdy z tych stanów gniewu jest inny, różniący się w formule, powstały w odmiennych czasach i okolicznościach. W przypadku wejherowian w nasze ręce trafiło coś bardziej przewrotnego, niż sugeruje tytuł. Ten album to paradoksalnie najbardziej hermetyczne i najtrudniejsze w odbiorze wydawnictwo zespołu. Każdy, kto spodziewa się ładunku wściekłości, agresji i zamętu, gorzko się rozczaruje. I to tym bardziej, jeśli nie poznał wcześniejszych płyt Bruna.
Bruno Światłocień / Fot. facebook.com/Zespół-Bruno-Światło-Cień |
Z pozoru wszystko się zgadza. Słyszymy dobrze znane średnie i wolne tempa, charakterystyczne recytacje Bronisława Ehrlicha i chłód bijący od muzyki. Ale coś tu brzmi inaczej. To już nie jest debiutancka "Czerń i cień", a ni jej sukcesorka z dopiskiem "II". Na "Dies irae" słychać o wiele więcej smutku, żalu, przygnębienia i ponurych refleksji. Owszem, muzyka Bruna to nigdy nie były wesołe melodie, ale miejscami nawet dość skoczne. A teraz? Towarzyszący im chłód w znacznej mierze zastąpił mrok. Widać taka była potrzeba chwili i tego, co drzemało w Ehrlichu. A że sam muzyk i autor tekstów otwarcie przyznaje się do epizodu walki z depresją i pobytu w zakładzie psychiatrycznym, z pewnością przelewanie myśli na papier traktuje jako terapię, co w naszych oczach może go jedynie uwiarygadniać. Jak w życiu, tak i w przypadku tej płyty nie każdy znajdzie w sobie siłę na wysłuchanie kogoś w takim stanie emocjonalnym. Sztuka empatii do łatwych nie należy, a każdy ma przecież swoje granice. Pytanie tylko, jak daleko one leżą.
Okładka "Dies irae" |
Samotność, ciemność, odchodzenie w pustych czterech ścianach i płacz. To wszystko, jak i wiele więcej, jest w słowach i muzyce, składających się na potężną dawkę przygnębienia. No ale takie często bywa życie. Jeśli nie nasze, to kogoś innego. A gdzie w tym wszystkim tytułowe "dies irae"? To pytanie, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Tropem pozostają religijne odwołania bohatera tekstów Ehrlicha, za wyjątkiem wykorzystanych słów Józefa Szczepańskiego. Inna sprawa, że fragmenty pierwotnego "Dnia gniewu" weszły do mszalnego i pogrzebowego ceremoniału chrześcijan. Zatem odpowiedź z pewnością nie jest jednoznaczna. Dlaczego? Chociażby dlatego, że banał i dosłowność nigdy nie były domeną Bruna Światłocienia. I bardzo bym się zdziwił, gdyby to się zmieniło. Z tą płytą i samym Brunem jest tak, że im dalej w las, tym więcej drzew. Ale w tym lesie wyjątkowo nie rąbią, to i wióra nie lecą. Tylko czemu te siekiery, nawet jedynie oparte o pnie, tak bardzo przerażają?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz