wtorek, 1 października 2013

Przyjaciele żywej śmierci

Gdy niespełna rok temu moim gościem był Slavik, obecnie gitarzysta warszawskiego Hatestory, przed wejściem na antenę, jak i w trakcie samej rozmowy, nie mogłem nie zapytać go o nieodżałowane Miguel and the Living Dead. Wówczas odparł mi, że niestety, ale Miguel jest dead, i to na dobre. Szkoda, gdyż takiego zespołu wcześniej nie mieliśmy, a i niewiele wskazuje na to, by w najbliższej przyszłości do naszych uszu dobiegło równie ciekawe, rodzime i przede wszystkim muzyczne zjawisko.

Miguel and the Living Dead  /  Fot. Arch. zespołu
Była to bardzo charakterystyczna i oryginalna grupa, której muzycy prężnie działali w ówczesnym zimnofalowym środowisku stolicy, szczególnie tym związanym z nieistniejącym już klubem No Mercy. Ostatecznie po niespełna dekadzie momentami szarpanej działalności w latach 2001-2010 po popularnych Miquelach pozostało demo oraz dwie regularne płyty, ze szczególnym uwzględnieniem debiutanckiego "Allarm!!!". To wydawnictwo potwierdziło, że najważniejsza jest muzyka. Jeśli ona potrafi się obronić, to pociągnie za sobą resztę. Oczywiście, spójny wizerunek sceniczny i pomysł na zespół są ważne, jednak nikt trzeźwo myślący nie da się oszukać, gdy w tej układance zabraknie najważniejszego elementu.

Okładka płyty "Alarm!!!"
Owy debiut ukazał się w 2005 r. Wówczas zespół tworzył jego założyciel Nerve 69 oraz m.in. byli muzycy równie nieodżałowanej warszawskiej Evy, w tym wspomniany Slavik, który pełnił rolę wokalisty. Ta muzyczna wypadkowa horroru, punka, death rocka i rockabilly odbiła się bardzo szerokim echem poza granicami Polski. Można wręcz odnieść wrażenie, że grupa była wówczas bardziej popularna na Zachodzie niż w ojczyźnie, ale prawda jest taka, że o Miguel and the Living Dead wiedział w Polsce każdy, komu nieobca była taka muzyka. Katalizatorem zyskania europejskiego posłuchu był niewątpliwie fakt ukazania się płyty "Allarm!!!" za sprawą austriackiego Strobelight Records. To zaś przełożyło się na zagraniczne koncerty i zaistnienie na łamach tamtejszych podziemnych periodyków, choć miało też i swoją złą stronę. Dostępność wydawnictwa w Polsce była dość ograniczona i w praktyce sprowadzała się do koncertów Migueli, ale nawet wówczas jego cena dochodziła do 50-60 zł. Ponoć w tym temacie muzycy nie mieli wiele do powiedzenia, gdyż wynikało to praw zachodniego rynku. 

Nerve 69 i Slavik  /  Fot. Arch. zespołu
Był to także jeden z tych zespołów, którego członkowie niestety ulegli klątwie drugiej płyty i ta nie była już tak energiczna, pomysłowa i przebojowa jak jej poprzedniczka. Wydany w 2007 r. krążek "Postcards from the Other Side" miał swoje dobre momenty, jednak nie potrafił obronić się w całości. Czas pokazał, że był to też schyłek działalności Miguel and The Living Dead, do którego trumny ostatecznym gwoździem okazało się wyemigrowanie Nerva do Wielkiej Brytanii. Odległość była znaczna, dlatego koncerty odbywały się coraz rzadziej i ostatecznie w 2010 r. zmarły na dobre. Nie zmienia to jednak faktu, że zamieszanie, jakiego swego czasu dokonali muzycy,  było tak duże, że Miguel i towarzyszące mu Żywe Trupy na stałe zapisali się w kronikach rodzimego zimnego grania. Nie tylko za sprawą znakomitego debiutu, ale i świetnymi koncertami, pełnymi szkieletów, trumien, makijaży oraz grozy, w które w rzeczywistości była ubrana ta punkowa sceniczna zabawa. W swojej stylistyce należeli do jednych z najciekawszych europejskich przedstawicieli gatunku. Poniżej znajdziecie fragment wersji demo kompozycji "Salem's Lot", która już profesjonalnie nagrana trafiła na debiutancki "Allarm!!!". Jakość przeciętna, wynikająca z warunków domowego studia, ale wymiar archiwalny bezcenny.

Brak komentarzy: