niedziela, 14 lutego 2016

Potencjał na więcej

Rodzimi palacze zielonych dźwięków mają się bardzo dobrze. Frekwencja na koncertach skutecznie zamyka usta malkontentom, a muzycy z powodzeniem nagrywają płyty na międzynarodowym poziomie, zapełniając kluby także za granicą. Czasem ciekawi mnie, jakim cudem nagle spod ziemi wyrosły takie orkiestry jak Dopelord, Belzebong, czy chociażby Major Kong. Przecież jeszcze z dekadę temu mówiło się w zasadzie jedynie o Corruption, a teraz możemy niemal przebierać w różnych odmianach bongosowego palenia, (ekhem) tzn. grania. Ale tym niech lepiej zajmą się kronikarze. Dla nas najważniejsze jest to, że ta fala jeszcze nie opadła. Ba, pojawią się kolejni godni odnotowania zieloni surferzy.

Sunnata   /  Fot. acebook.com/sunnataofficial
Jeśli ktoś słyszał kiedyś o warszawskim Satellite Beaver, powinien skojarzyć Sunnatę, gdyż to właśnie na gruzach rzeczonego Bobra powstała owa grupa. Zmiana nazwy najwyraźniej nie była przypadkowa, gdy wraz z nią poszły i roszady czysto stylistyczne. Okolice stoneru pozostały, ale wyraźnie słuchać odejście od dość swobodnego rocka na rzecz cięższych melodii. Czy było warto? Sądzę, że tak, nie ujmując niczego poprzednikowi Sunnaty. Wynika to przede wszystkim z dość wyraźnie zaznaczonego stylu. Każdy zaciągający się zielonymi dźwiękami jest wyczulony na subtelne różnice, nieosiągalne dla przypadkowego odbiory. A tutaj słychać, że warszawiacy połączyli kilka elementów w zgrabną całość, dzięki czemu nie powielają pomysłów dłużej grających kolegów. Oczywiście trzeba też otwarcie przyznać, że panowie prochu nie wymyślili, niemniej w głowach i na debiucie mają już coś więcej niż zalążki własnego stylu. Teraz z powodzeniem mogą rozwijać go na kolejnych wydawnictwach.


Słuchając debiutanckiego "Climbing The Colossus", nieodparcie przychodzą mi na myśl Ufomamut i Rob Zombie. Dlaczego? Otóż w uproszczeniu gdyby przyspieszyć granie Włochów, otrzymalibyśmy coś pokroju właśnie Sunnaty. Natomiast skojarzenie z lubującym się w horrorach długowłosym blondynem to przede wszystkim kwestia wokalnej ekspresji. Słychać w niej echa zza Oceanu, i to bardzo. W gitarach z resztą także. Z Italią mocno współgra tu industrialne podejście do sześciu strun. To źle? Nie, nie przesadzajmy. Abstrahując już od tego czysto subiektywnego stwierdzenia, ważne jest przecież to, że gdy Sunnata gra z bliskimi stylistycznie grupami, fani bongosów natychmiast ją odróżnią. Przekonałem się o tym na własne uszy w warszawskiej Hydrozagadce, gdy panowie koncertowali przed Dopelord i Stoned Jesus. Nie zdążyłem jeszcze wejść do sali, a już ze słuchu skojarzyłem brzmienie.


Słuchanie takich zespołów cieszy. Mimo że "Climbing The Colossus" ukazało się niemal dwa lata temu, Sunnatę wciąż można traktować jako świeżą krew, podaną dożylnie rodzimemu zielonemu liściowi. Panowie znaleźli swoją niszczę, gdzieś pomiędzy doomowymi walcami, a wokalno-instrumentalnym, stonerowym graniem, i najwyraźniej będą szukali w niej dalszego rozwoju. Są perspektywy, ludzi na koncertach też nie brakuje. Nic tylko grać. Powodzenia.

Brak komentarzy: