Beyond The Event Horizon wypływa na coraz szersze wody. Była pojedyncza kompozycja zamykająca dwupłytową kompilację "Cold Wind Is The Promise of a Storm", wydanej siłami włodarzy internetowej społeczności Post-rock-PL, jest i teraz wyczekiwana debiutancka płyta. Dla porządku warto jeszcze wspomnieć, a co skrzętnie pominięto w obecnej wersji oficjalnej biografii, że niegdyś było i trzyutworowe demo nagrane z wokalistką. Ma to o tyle znaczenie, że raz, dziś BTEH to inna muzyka, a dwa, wyłącznie instrumentalna. A czy warta uwagi? Owszem, ale z kilkoma ważnymi zastrzeżeniami.
Beyond The Event Horizon / Fot. Piotr Gębarowski |
Gdy niespełna miesiąc temu poznaniacy grali przed Antimatter w warszawskiej Progresji, brzmieli nudno, sennie i bez wyrazu. W przeciwieństwie do miejscowego Thesis, również poprzedzającego występ Micka Mossa, muzykom nie udało się wydobyć z instrumentów siły, energii i przestrzeni, czyli tego wszystkiego, co paradoksalnie w wielu miejscach usłyszałem później na ich debiutanckim albumie. Chwilami "Event Horizon" bardzo pozytywnie zaskakuje. W znacznej mierze to efekt solidnej produkcji, ale nawet ta przecież nie byłaby w stanie obronić miernych kompozycji. Gdzie zatem znajdziemy najwięcej zalet?
Kluczowymi okazało się kilka rozwiązań, z których największą uwagę przyciągają dwa - dobre riffy w wybranych nagraniach oraz sposób wykorzystania klawiszy. Kwintesencją tych spostrzeżeń są dwie kompozycje - "Movement Cycle" oraz "Unknown Void". Mają wpadające w ucho gitarowe zagrania, brzmią ciężko, przepełnia je energia oraz zimne, niemalże analogowe, brzmienie na pograniczu klawiszy i syntezatora. Rozwinięcie tego ostatniego elementu to największa szansa na to, by w przyszłości poznaniacy skutecznie zwrócili na siebie uwagę. Podobnych zespołów jest bardzo dużo, a instrumentalna fala, jeszcze do niedawna zalewająca Polskę, od jakiegoś czasu systematycznie opada. Same dobre riffy nie wystarczą. Konkurencja jest zbyt duża, a przeciętnych zespołów również nie brakuje. Silniejsze nawiązanie do lat 80., chociażby notabene również poznańskiego Klincz z czasów "Latarnika", mogłoby okazać się strzałem w dziesiątkę. Teraz jest obiecująco, ale w dalszej perspektywie to za mało.
Im dalej od schematów, tym lepiej. Każdy słyszalny jednoznaczny romans z prog lub post rockiem działa na niekorzyść zespołu. W głowie słuchacza natychmiast otwierają się wiadome szufladki. Łamane tempa w "Sharper" czy spokój i melodia "Post Waltz" za bardzo przypominają to, co już znamy. Na szczęście miejscami muzyka jest "gdzieś pomiędzy" i w tym, patrząc na BTEH życzliwym okiem, należałoby upatrywać szansy zespołu. No ale na to będziemy musieli jeszcze zaczekać. Wszak dopiero co poznaniacy ucieszyli się z debiutu. Warto mieć jednak na nich oko i za jakiś czas samemu dokonać weryfikacji, zarówno tej koncertowej, jak i studyjnej. Zespół z pewnością wart odnotowania, ale decydujące okaże się kolejne wydawnictwo. Danie mu szansy z pewnością nikomu nie zaszkodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz