niedziela, 21 września 2014

Warto posłuchać do końca

Coraz bardziej obecna  jesień to zawsze spadające liście i nowe płyty na naszych półkach. Ostatnie miesiące bieżącego roku zapowiadają się niezwykle ciekawie, zarówno w przypadku rodzimych jak i zagranicznych wykonawców. Pierwsze z tych wydawnictw zdążyły już się ukazać, a do ich grona niewątpliwie należy zaliczyć split dobrze nam znanych i uznanych Thaw oraz Echoes of Yul. 
Okładka splitu Echoes of Yul i Thaw
Obie nazwy mówią już dużo każdemu, kto śledzi rozwój wypadków na rodzimej scenie, ze szczególnym uwzględnieniem eksperymentów z okolic post i black metalu. Dlatego zestawienie ich razem po raz pierwszy okazało się ciekawym zabiegiem, zarówno pod względem artystycznym, jak i marketingowym. Michał Śliwa z Echoes of Yul od dobrych sześciu lat konsekwentnie stara się tchnąć nieco życia w wspomniany post metal, natomiast muzycy Thaw szturmem zdobyli dusze wyznawców poszukujących czegoś nieszablonowego w przyjętych granicach czarnej ekstremy. Co zatem z tego wniknęło? Z pewnością tyle dobrego, że każdy, kto przejdzie obojętnie obok tego wydawnictwa, uznając, że doskonale wie, czego się spodziewać, będzie potem bardzo żałował. Szczególnie jeśli nagle zapragnie posiadania jednej z jego zaledwie dwustu fizycznych kopii. Choć z drugiej strony, nikt też nie przyzna, że ten split to płyta łatwa, lekka i przyjemna. Wręcz przeciwnie. Wymaga od słuchacza cech mocno deficytowych w dzisiejszych czasach, czyli skupienia i cierpliwości. Wszak to zaledwie dwie kompozycje przy niemal czterdziestu minutach muzyki.



Trzeba otwarcie przyznać, że to wydawnictwo broni się samo. W przypadku Thaw dzieje się tak za sprawą połowicznej muzycznej niespodzianki. Nagranie "Earth Grounded" to niespełna kwadrans niepokoju zdominowanego przez sekcję rytmiczną, ze szczególnym wskazaniem na bębny. Nieco na przekór dotychczasowym dokonaniom muzyków nie znajdziemy tu dźwięków zakorzenionych w black metalu. I bardzo dobrze. Tym razem sosnowiczanie zwolnili i pozwolili sobie na eksperymenty na tle ciężkiego brzmienia uderzeń w werble. W efekcie wszyscy na tym zyskali, my mamy prawo być miło zaskoczeni, a zespół poszerzył repertuar o solidny, majestatyczny i ciężki utwór, momentami ocierający się o sceny z umysłu schizofrenika.



Zaś w przypadku Echoes of Yul trudno mówić o jakiejś przesadnej niespodziance, jednak Michał Śliwa udowodnił, że jeszcze nie powiedział wszystkiego w przyjętej przez siebie stylistyce. Przez dwadzieścia pięć minut ponury i szalenie obrazowy "Asemic" płynie z głośników, zaś autor doskonale wyczuwa granice pomiędzy ciężarem, transem, psychodelą i wręcz kosmiczną przestrzenią. Utwór ma swoje określone fazy i mimo że broni się jako całość, to momentami aż chciałoby się podzielić go na części i wracać do tej, która podoba się najbardziej. Raz jeszcze, ale bynajmniej nie w rutynowy sposób, opolanin udanie zagląda w duszne i rzadko odwiedzane zakamarki ludzkiej wyobraźni, zresztą nie tylko swoje, także nasze.


Ten split ucieszy przede wszystkim dotychczasowych sympatyków Thaw i Echoes of Yul oraz już zdecydowanie mniej liczne grono osób, które pod jego wpływem postanowią sięgnąć po nieznane im wcześniejsze dokonania obu grup. Stojąc z boku, wydawałoby się, że to co najwyżej muzyczna ciekawostka, ale po otwarciu pudełka i włożeniu płyty do odtwarzacza w naszej głowie może zmienić się naprawdę wiele. Wystarczy jedynie na to pozwolić.

Brak komentarzy: