czwartek, 28 marca 2013

Przygoda z Piotrem Kaczkowskim

Przypadający niedawno jubileusz 50 lat radiowej pracy Piotra Kaczkowskiego przypomniał mi pewną historię, gdy prezentera Trójki miałem okazję poznać osobiście. Prowadzący Mini Max sprawił, że długo jeszcze będę pamiętał to spotkanie. A wszystko przez zwykły przypadek, który zakończył się dość surową lekcją.

Piotr Kaczkowski  /  Fot. lastfm.pl
Programu III Polskiego Radia zdarza mi się słuchać przede wszystkim dlatego, że tam na antenie nikt się nie śpieszy, nie słyszę co utwór jinglowego przypomnienia, jaką to stację radiową włączyłem i wreszcie znajduję tam więcej sensownych treści niż głupot. Z drugiej jednak strony do tej rozgłośni momentami zniechęcają mnie sztuczna poprawność prowadzących i ich częsty brak odwagi powiedzenia czegoś w sposób trafny i zarazem dosadny. W taki sytuacjach prezenterzy często wyręczają się słuchaczami, ale pewną barierę słychać aż nadto wyraźnie. Jednak znacznie częściej zdarza mi się wyłączać odbiornik, gdy ktoś przy mikrofonie nieustanie podkreśla lub daje do zrozumienia, jak wyjątkowa i alternatywna jest Trójka, jak wyjątkowe i niezwykłe jest Studio im. Agnieszki Osieckiej i tak naprawdę wszystko, co robi ta rozgłośnia. Owszem, dzieje się w niej bardzo wiele ciekawych rzeczy, ale niestety ten swoisty antenowy autoerotyzm momentami przysłania mi profesjonalizm prezenterów. To oczywiście nie tyczy się wszystkich, którzy na Myśliwieckiej zasiadają przy mikrofonie, ale jeśli już, to wiąże się ich stylem, który sprawia, że jako słuchacz jednych akceptuję, a innych nie. I z tą świadomością trójkowych sympatii i antypatii znalazłem się w ciekawym położeniu. W 2005 r. mój dobry znajomy, dziś prezenter Trójki, zaproponował, że wprowadzi mnie do studia podczas audycji Mini Max Piotra Kaczkowskiego. Zgodziłem się tym chętniej, że były to jeszcze pierwsze lata mojej przygody z radiem. Wówczas podpatrzenie przy pracy prawdziwego profesjonalisty stawało się czymś bezcennym.

Fot. polskieradio.pl
Gdy wszedłem do studia, program trwał już od kilku minut. Usiadłem po drugiej stronie stołu. Milczałem i obserwowałem. Czekałem na ruch prowadzącego. Nie wypadało odezwać się pierwszym. Po kilku utworach Piotr Kaczkowski wstał i pochylając się przez stół podał mi rękę. Lakonicznie wypowiedział swoje nazwisko. Uścisnąłem jego dłoń i uczyniłem to samo. Przez następnych dwadzieścia kilka minut trwała cisza. Prezenter zapowiadał kolejne utwory i przeglądał kolejne płyty, które wyjął z wielkiego wiklinowego kosza. Postanowiłem przerwać impas, by nawiązać kontakt i skorzystać z nadarzającej się okazji. Zadałem pytanie - Panie Piotrze, jak to jest być autorytetem? - Prezenter odparł, słusznie zresztą,  że za takowy się nie uważa, a jeśli tak ktoś tak sądzi, to już jego opinia. Narosło we mnie poczucie popełnienia błędu. To nie było potrzebne i nie wnosiło nic ciekawego. Szybko doszedłem do wniosku, że zmarnowałem możliwość zapytania o coś naprawdę sensownego. Piotr Kaczkowski, najpewniej widząc moje zmieszanie, postanowił pójść za ciosem, który paradoksalnie jednocześnie dawał mi szansę wybrnięcia z niezręcznej sytuacji. Po kolejnych kilkunastu minutach martwej ciszy niespodziewanie wskazał na mnie palcem, rzucając pytanie - "Największy przebój Steviego Wondera". Zgłupiałem i nie byłem wstanie wydobyć z siebie słowa. A wystarczyło przecież wymienić chociażby "I Just Called To Say I Love You". Wówczas prezenter Trójki zwrócił się do obecnego w studiu mojego znajomego słowami "To on pracuje w radiu?". Pomyślałem, że gorzej już być nie może. A jednak los się do mnie uśmiechnął. Po kilku kolejnych utworach na antenie i studyjnej ciszy przerywanej stukotem przekładanych płyt kompaktowych, zauważyłem wśród nich promocyjny egzemplarz "Ghost Reveries" Opeth. "Panie Piotrze, czy to przypadkiem nie jest logo Opeth?" - zapytałem. Piotr Kaczkowski odparł twierdząco i podał mi kopertę, w której znajdowała się płyta. Wówczas opowiedziałem mu o zespole, jego muzycznej ewolucji, a całą wypowiedź zakończyłem podaniem daty zbliżającego się koncertu Szwedów w katowickim Spodku, gdzie Opeth miało zagrać w ramach Metal Hammer Festival. Gospodarz Mini Maksu nic nie odpowiedział, ale kilka sekund przed wejściem na antenę zdjął słuchawki i zapytał -"Kiedy jest dokładnie ten koncert?". Po chwili dotarło do mnie, że moja informacja nie została przez niego zweryfikowana. Poszła w Polskę, a Piotr Kaczkowski, najwyraźniej przekonany moim sposobem mówienia o grupie Mikaela Akerfeldta, po prostu mi zaufał. Wtedy zrozumiałem, że chyba udało mi się zmienić nienajlepsze pierwsze wrażenie. Przez dalszą cześć audycji, a następnie w samochodzie podczas skorzystania z podwiezienia przez Pana Piotra, wspólnie we trzech razem z moim znajomym rozmawialiśmy o muzyce i radiu samym w sobie. Pojawiło się dużo ciekawych wniosków, spostrzeżeń i dywagacji.
Fot. Wojtek Dobrogojski
Ta historia uświadomiła mi, że jest tysiąc płyt, tysiąc książek i tysiąc filmów, które trzeba odpowiednio przesłuchać, przeczytać i obejrzeć, jeśli chce się opowiadać o muzyce, chce się ją prezentować i robić to w taki sposób, by zaciekawić słuchaczy, zaintrygować ich na tyle, by naprawdę słuchali i raz tygodniu chcieli włączać radio o stałej porze. To spotkanie było dla mnie nauczką i lekcją pory, ale i w pewnym momencie znalazło się również miejsce na satysfakcję. Na swój sposób to zdarzenie wciąż mnie inspiruje i z pewnością długo jeszcze będę o nim pamiętał. Wszystkiego dobrego Panie Piotrze. 


Brak komentarzy: